Siemano!
Październik minął jak z bicza
strzelił i muszę powiedzieć, że uciekł mi ten miesiąc trochę zbyt szybko. Udało
mi się jednak nabyć kilka ciekawych produktów, o których myślę, że warto
wspomnieć. W tym poście skupie się na dwóch produktach pielęgnacyjnych, a
właściwie na linii produktów oraz na produkcie, uwaga… z JAPONII.
Moim celem jest wyszukiwanie tanich
i zarazem dobrych kosmetyków, ponieważ nie czarujmy się, nie wszystkie nas stać
na zakup tych droższych marek. Jednak czasami warto też odłożyć trochę pieniążków
i kupić coś z górnej półki, zwłaszcza, jeśli chodzi o pielęgnacje skóry twarzy.
Post ten podzieliłam na dwie
części, ponieważ, gdybym ujęła wszystkich ulubieńców w jednym, to wpis byłby
irytująco długi. Dlatego też dziś skupiam się jedynie na pielęgnacji.
Jeśli chcecie się dowiedzieć, co
mam Wam do pokazania, zapraszam do czytania dalej J.
Na pierwszy rzut
idzie linia kosmetyków Ziaja Liście z
Manuka, która naprawdę ratuje mi życie. Jak na razie korzystam z peelingu,
żelu i reduktora zmian potrądzikowych i jak dla mnie to w zupełności wystarcza,
by utrzymywać skórę w ryzach. Jednakże w skład serii, oprócz tego, co ja mam
wchodzą również: krem mikrozłuszczający z
kwasem migdałowym, krem nawilżający balans korygująco-ściągający, pasta do
głębokiego oczyszczania twarzy i tonik zwężający pory.
Planuję dobrać
się do wszystkiego, ale to z czasem.
Okej. Teraz
kilka słów na temat manuka (manuki?). Co to w ogóle jest i z czym to się je?
Otóż manuka to krzew pochodzący z Nowej Zelandii, ale można go również znaleźć
w Tasmanii, regionie Wiktorii i Nowej Południowej Walii.
Z opakowania
reduktora możemy dowiedzieć się nieco więcej na temat ekstraktu z liści manuka,
mianowicie, że wywodzi się z medycyny naturalnej i że stosuje się go w
przypadku podrażnienia naskórka, jak i kompres na rany; że posiada właściwości
antybakteryjne o szerokim spektrum działania; wykorzystuje się go w leczeniu
problemów skóry o podłożu bakteryjnym i grzybiczym; zmniejsza infekcje oraz
łagodzi podrażnienia zarówno twarzy jak i ciała; głęboko oczyszcza naskórek;
efektywnie zwalcza bakterie odpowiedzialne za powstawanie trądziku i wreszcie,
że zapewnia skórze właściwą higienę.
Linia Ziaja
Liście z Manuka to produkty przeznaczone dla osób ze skórą normalną, mieszaną i
tłustą, czyli idealny produkt dla mnie, bo moje czoło lubi wysychać, natomiast
reszta twarzy ma skłonność do przetłuszczania. Zadaniem tych
kosmetyków pielęgnacyjnych jest: oczyszczanie porów
skóry, skuteczne usuwanie sebum, pobudzanie złuszczania martwych komórek naskórka, wspomaganie redukcji zaskórników, działanie nawilżająco-łagodzące, poprawienie powierzchni skóry oraz przygotowanie skóry do innych zabiegów pielęgnacyjnych.
Jak widzicie,
wśród tego wszystkiego zaznaczyłam na niebiesko i czerwono to, co w moim
przypadku się sprawdziło, a co nie.
Także, co do
działania nawilżająco-łagodzącego, to niestety muszę nakładać po użyciu krem
nawilżający, bo moja skóra trochę zbyt mocno wysycha, ale poza tym nie mam im
nic więcej do zarzucenia. Za ich sprawą przede wszystkim udało mi się zredukować ilość wyprysków i
poprawić ogólną kondycje skóry twarzy.
Reduktor nakładam tuż po oczyszczeniu twarzy, zazwyczaj wieczorem, no chyba, że w weekend mogę sobie na to pozwolić z rana. Nakłada się go punktowo na obszary objęte zmianami i delikatnie wklepuje.
Reduktor nakładam tuż po oczyszczeniu twarzy, zazwyczaj wieczorem, no chyba, że w weekend mogę sobie na to pozwolić z rana. Nakłada się go punktowo na obszary objęte zmianami i delikatnie wklepuje.
Ziaja ogólnie
jest tanią marką, a te produkty mieszczą się w dychaczu. Dla mnie
bomba. Na końcu postu podam kilka stron, gdzie możecie kupić kosmetyki z tej
linii J.
Na zdjęciu
oprócz Ziaji pojawiło się również coś japońskiego.
Od dłuższego czasu chciałam wypróbować jakieś azjatyckie kosmetyki, a nakręciłam się po przeczytaniu wielu pochlebnych opinii na ich temat. Nie była to najtańsza inwestycja, ba, to była najdroższa inwestycja w kosmetyk ze wszystkich pielęgnacyjnych, jakie miałam do tej pory. ALE. Ale nie żałuję ani grosza. Już tłumaczę, dlaczego.
Od dłuższego czasu chciałam wypróbować jakieś azjatyckie kosmetyki, a nakręciłam się po przeczytaniu wielu pochlebnych opinii na ich temat. Nie była to najtańsza inwestycja, ba, to była najdroższa inwestycja w kosmetyk ze wszystkich pielęgnacyjnych, jakie miałam do tej pory. ALE. Ale nie żałuję ani grosza. Już tłumaczę, dlaczego.
Zacznę od tego,
że koloryt skóry mojej twarzy, od kiedy pamiętam był dość nierównomierny
(jestem strasznym bladziochem z pieprzykami, więc opalanie nie wchodzi w grę).
Towarzyszyły mi przebarwienia, które przy każdym spojrzeniu w lusterko wkurzały
mnie tak bardzo, że jedyne, co chciałam robić, to nawalić szpachlę najmocniej
kryjącego podkładu ever i już nigdy nie widzieć tego ciulowego czerwonawego
koloru. Po bardzo długim czasie natrafiłam na stronę japanstore (link dodam na końcu postu) i wypatrzyłam tam dział z
kosmetykami wybielającymi. Przyznam, że ceny na początku mnie załamały (maski kosztowały 60 zł), choć
może nie tyle ceny, co koszt przesyłki (50 zł)… pomyślałam jednak, że nadszedł czas na
poważniejszą inwestycje. Zdecydowałam się zamówić Essence Face Mask; zestaw 30 materiałowych masek od japońskiej
firmy KOSE Kanebo CLEAR TURN.
Opis na stronie mówi nam o tym, że znajdziemy w
tych maskach skoncentrowaną witaminę C. Zadaniem tych masek jest wzmacnianie i
neutralizacja wolnych rodników, intensywne nawilżenie, ujędrnienie i
wygładzanie powierzchni skóry. Jak wiadomo witamina C rozjaśnia, a co za tym
idzie niweluje przebarwienia.
Bardzo bałam się
użycia tych masek i byłam tak przejęta, że pierwszą z nich trzymałam za długo.
Odpowiedni czas pozostawiania maski na twarzy to od 5-10 minut, ja się zgapiłam
i trzymałam ją prawie 15 minut, a to dlatego, że towarzyszyło temu fantastyczne
uczucie ulgi. Po wyjęciu z pudełka maska jest mocno nawilżona preparatem; jest
też chłodna i właśnie ten chłód sprawia, że chciałoby się ją trzymać na buzi w
nieskończoność. Efekt był taki, że na drugi dzień wyglądałam jak po niezłym
liftingu :D i musiałam nawalić nieco więcej kremu, żeby pozbyć się uczucia
ściągania. Pomijając jednak to niefortunne nieogarnięcie w czasie, zauważyłam
(już po pierwszym użyciu!), że moja skóra nie dość, że jest gładka jak dupcia
niemowlaka, to zdaje się być jaśniejsza, a zmarszczki na czole, które mnie
osobiście przerażają, wyjechały na wakacje. Twarz świeciła się jak nie powiem,
co i chyba to właśnie jest to szczególne rozświetlenie. Teraz trzymam maskę 8
minut i jest to dla mnie idealny czas, po którym uzyskuję taki efekt, jaki w
pełni mnie zadowala.
Zapewne myślicie sobie, że skoro maski leciały do mnie z Japonii, to czekałam bóg wie ile, ale na stronie japanstore informują nas, że czas dostawy to od 7-10 dni roboczych. Ja czekałam dokładnie 7 dni, więc nie dość, że produkt dobry, to jeszcze japanstore okazało się solidną firmą.
A na koniec, żeby jeszcze podkręcić moją radość dodam, że oprócz kosmetyków można na tej stronie kupić również japońskie przekąski wśród których są KitKaty w czekoladzie z zielonej herbaty! BOMBA.
Ode mnie to tyle na dziś. Mam nadzieję, że post komuś się spodobał, a jeśli tak się stało, to zapraszam do komentowania, polecania dalej i do obserwacji.
Na koniec mam jeszcze pytanie do Was:
Jakie kosmetyki
pielęgnacyjne Wam ratują życie? J
I tak jak obiecałam, dodaję linki stron, gdzie możecie nabyć kosmetyki Ziaji, jak i link do japanstore.
- E-ZIAJA
Pozdrawiam ciepło,
Ravi Ollie
Blog został dodany do Katalogu Euforia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, taasteful. ♥