Okej. Wiem, że nie jestem sama w tym całym bałaganie, kiedy tony zadań i projektów przygniatają swoim ciężarem biedny, umęczony umysł studenta. Oczywiście próbujemy to wszystko zrobić jak najszybciej, żeby zachować dla siebie choćby odrobinę czasu wolnego, ale zazwyczaj na próbach się kończy, często dość... nieudolnych próbach.
Zazwyczaj, kiedy już złożę sobie obietnicę, że przysiądę nad projektami, wstaję wcześnie rano, żeby móc szybko posprzątać pokój. Nie mogę się skupić, gdy z każdego kąta wyglądają na mnie pogniecione łachy lub śmieci, które jakimś cudem lądują wszędzie, tylko nie w koszu na śmieci.
Po sprzątnięciu mego zacnego pokoiczku czuję, jak napływają nowe siły witalne. Uśmiecham się z triumfem, powtarzając sobie: ZROBISZ TO. DZIŚ W KOŃCU TO ZROBISZ. OKIEŁZNASZ PROJEKTY. DASZ UPUST SWEJ WYOBRAŹNI. DASZ. SOBIE. RADĘ!
Budujące słowa skłaniają mnie do wyciągnięcia kartki oraz innych przyborów, których akurat potrzebuję, ale nie zasiadam do biurka, gdzie mam sporo przestrzeni do pracy, o nie. Siadam przy mikroskopijnym stoliku na którym leży sobie mój laptop, a to nigdy nie kończy się dobrze.
Kiedy coś robię, lubię słuchać. Obojętnie czego. Najlepiej jednak jak jest to o opętaniach, mordercach i po angielsku (pls, don't judge me). W tym momencie następują poszukiwania odpowiedniego materiału do słuchania. Najpierw szukam tego, czego miałam zamiar słuchać. Nigdy jednak nie mogę się zdecydować, czy włączyć coś o duchach, czy może o psychopatach, więc przeglądam, przeglądam, przeglądam i nagle... mój wzrok pada na subskrypcję z boku i widzę, że DAN I PHIL DODALI NOWY FILMIK! Zaczyna się wewnętrzna walka, wybrać nużący dokument o nawiedzonych domach, którego nie muszę nawet oglądać, bo przecież będę w tym czasie stawiać krechy w projekcie, czy zobaczyć nowe momenty swojego OTP (one true pairing).
To nie jest prosty wybór, bo wiesz, że musisz zrobić projekt, od tego zależy Twoje życie, ale przecież nie można tak po prostu nie obejrzeć serc w oczach Howella, kiedy patrzy na Phila.
NDOD (nudny dokument o duchach) czy OTP? NDOD czy OTP. OTP czy NDOD??!1 I zadaję sobie podstawowe pytanie:
Po chwili wyciszam się i tłumaczę sobie, że przecież film Dana i Phila nie jest długi i nic się nie stanie jeśli go teraz obejrzę.
Błąd... B...Błąd okej? TO JEST BŁĄD! Spróbuj obejrzeć film ze swoim OTP bez żadnych feelsów. Tak się nie da. JA tak nie potrafię. Mój mózg zachowuję się wtedy jak kapitan statku o nazwie PHAN. Trzeba żeglować dalej.
Kartka? Projekt? CO? Te rzeczy zostają zapomniane, bo już zaczynam oglądać inne filmy Dana i Phila i nieważne, że widziałam je już z milion razy. Trzeba je obejrzeć po raz kolejny, bo może jakimś cudem coś mi umknęło.
W trakcie któregoś filmu z kolei pojawia się uczucie wstydu. Kurczę, przecież wstałam po to, by zrobić projekt. Muszę to zrobić, jeśli w przyszłości chcę mieć dobrą pracę i czuć się spełniona. Składam sobie postanowienie poprawy i faktycznie skupiam się na tej kartce papieru. Postawię kilka kresek, pomyślę o życiu, postawię kolejne kreski, coś zmażę i poprawię, przeszukam internety w poszukiwaniu odpowiednich mebli lub też innych elementów wystroju i wszystko zmierza w dobrym kierunku, dopóki nie przypomnę sobie lat dzieciństwa.
Tamagotchi... Pegasus... Super Mario Bros... Contra... *łzy w oczach*.
Na nieszczęście jest coś takiego jak emulator pegasusa, dzięki któremu można grać w gry pegasusowe na kompie. Dlaczego na nieszczęście? Bo właśnie w tym momencie mówię sobie, że przydałaby się krótka przerwa, a nic tak nie odpręża jak rozpierducha w Contrze. Wierzcie lub nie, ale kiedy byłam gówniarzem, kochałam się w tych zacnych komandosach. Oni stanowili mój ideał faceta, więc sentyment pozostał.
Zazwyczaj zaczynam grę od Bombermana, czasami od Mario, ale zawsze kończy się na Contrze. Kiedy emocje sięgają zenitu wyłączam grę, żeby uchronić moją żyłkę na skroni przez pęknięciem. Nigdy nie byłam dobrym graczem i zawsze trafiał mnie szlag, ale nigdy się nie poddałam i nie poddam. THIS IS SPARTA!
Z braku innego zajęcia wracam do kartki i dodaję jeszcze kilka kresek zastanawiając się, kiedy w końcu pojawi się czwarty sezon Sherlocka? Kreska, kreska, kreska. Powoli wkrada się myśl, że już dawno nie było mnie w tagu #johnlock. Oczywiście wiem, że nie będzie żadnych nowych momentów, ale może jednak... Może coś... Może tego, tamtego... MOŻE?
Mija trochę czasu, bo przecież trzeba przejrzeć wszystkie zaległości. Przeczytać wszystkie fanfiction, obejrzeć wszystkie gify i fanowskie filmiki, trzeba przeżyć FAZĘ.
Przypadkowo mój wzrok pada na zegarek. GODZINA 17:54, a co ja mam na mojej zacnej kartce? Trzy kreski i plamę po szynce, która spadła mi z kanapki, kiedy przeglądałam Tumblr.
Nadchodzi panika, w tym myśl, że może kiedyś ta kartka z trzema kreskami i plamą będzie dziełem sztuki, ale w końcu mój umysł powraca do równowagi. Patrzę jaśniej na sprawę i myślę. Hej, nie jest jeszcze tak późno. Na pewno uda mi się jeszcze coś dorysować. Wystarczy się skoncentrować. Nie dotykaj laptopa i wszystko będzie dobrze.
Jedna kreska. Posyłam szybkie spojrzenie w stronę laptopa. Nie, nie, nie. Keep your head in the game. Umc, umc, umc. Yeah, baby you can do it!
Pierwsze krople potu występują na me czoło, kiedy tak tworzę to coś, co ma być wnętrzem i przez chwilę wszystko idzie dobrze. Jakiś konkret wyłania się z tych bazgrołów i nagle... Dzwoni mój telefon. David fuckin' Guetta i jego Love is gone.
Czy jest na sali ktoś, kto nie lubi tańczyć techna? Ktokolwiek? Tak myślałam. Wszyscy lubią tańczyć techno, a jeśli jesteś przekonana/przekonany, że Ty nie lubisz, to jesteś w błędzie.
Taniec-pojebaniec (wybaczcie słownictwo, ale nie można tego nazwać inaczej) zawsze jest lepszy od tego, co aktualnie mamy do zrobienia.
Na mojej twarzy pojawia się dziwny uśmiech i nie odbieram telefonu. Czekam, aż ktoś da sobie spokój, a kiedy tak się stanie włączam Guette i świruję pawiana. Wyglądam przy tym jakby niewidzialna siła raziła mnie prądem.
Po wyczerpującym tańcu-pojebańcu przychodzi uświadomienie, że przez cały dzień nie zrobiłam nic produktywnego. Godzina jest późna, więc odkładam kartkę i przybory na półkę, po czym wracam do internetów.
I tak przez cały tydzień.
Dzień przed zjazdem wygląda jak apokalipsa, bo wszystko robię na ostatnią chwilę. Projekt, pakowanie, zapomniane inne projekty, które miałam do zrobienia. MA-SA-KRA.
Czasami, żeby uniknąć patrzenia na kartkę i przybory piszę posta. Takiego jak ten... Fuck my life.
A jak to wygląda u Was? Marnotrawicie czas tak jak ja, czy raczej jesteście ogarniętymi studentami, którzy potrafią skupić swoją uwagę na wykonywaniu zadań?
I JAK WY TO ROBICIE? Mój umysł nie może ogarnąć jednego projektu przez cały tydzień, więc chętnie przydałaby mi się jakaś rada :D.
Jeśli notka się Wam podobała, to polecajcie dalej, komentujcie, obserwujcie. Do wyboru, do koloru :D. Następna notka będzie dotyczyła kilku rzeczy, które zakupiłam w chińczyku. A jeśli jest wzmianka o chińczyku, to oznacza słodkie rzeczy *creepy smile*.
Pozdrawiam i całuję,
Ravi Ollie
love is gone <3 #taniectechno - jak można tego nie lubić?! ja sie pytam
OdpowiedzUsuń