HEJ!
Zacznę może od tego, że od szesnastu lat jestem wielką fanką Eurowizji i oglądam ją każdego roku z tą samą ekscytacją. Nie chodzi mi tu jednak o to, kto danego roku wygra, ale o to, że za sprawą Eurowizji odkrywam zawsze wielu wspaniałych artystów i dużo dobrej muzyki.
Tym razem nie mogło być inaczej. Co najmniej miesiąc przed konkursem przesłuchałam wszystkie propozycje i jak zwykle wyłonił się u mnie jeden, główny faworyt. Tym razem był to Hovi Star z piosenką Made of stars. Hovi reprezentował Izrael i całość była naprawdę fantastycznie zgrana. Piosenka ma przesłanie, brzmienie, które ja osobiście uwielbiam, scena wyglądała magicznie, a sam Hovi okazał się być naprawdę fajnym gościem. Dla mnie bomba.
Ale nie tylko Hovi w moim odczuciu miał fajny występ. Muszę przyznać, że z roku na rok jest mi coraz ciężej wybrać tylko jednego ulubieńca.
Bardzo polubiłam Danię i przeuroczych panów z Lighthouse X. Ich piosenka Soldiers of love może nie była najwyższych lotów, ale mimo wszystko słuchając tego uśmiech sam ładuje mi się na usta. Było mi przykro, że się nie zakwalifikowali do finału, ale drugi półfinał to był istny Bloodbath.
Holandia w tym roku bardzo mocno zapadła mi w pamięć, a Douwe Bob śni mi się po nocach. Jego muzyka trafia prosto w moje serce, bo niesie ze sobą wyjątkowy klimat, jaki towarzyszy mi często przy słuchaniu The Beatles czy Elvisa Presleya.
Poli Genova, która reprezentowała Bułgarię w tym roku jak i w roku 2011 jest moim wielkim girl crushem. Była nim już w 2011 roku, niestety wtedy nie zakwalifikowała się do finału, za co jestem do tej pory zła, bo miała naprawdę dobrą piosenkę.
Tym razem z piosenką If love was a crime zajęła bardzo wysokie miejsce w finale i w moim serduszku. Oglądałam z nią wywiady i jest tak uroczą kobietą, że naprawdę ciężko jej nie lubić ^^.
Cypr w tym roku sprawił, że mało nie dostałam krwotoku z nosa. Wokalista, Francois Micheletto jest bardzo w moim typie, do tego ma fantastyczny, mocny głos i... generalnie robi mi wodę z mózgu kiedy go słucham i kiedy patrzę w te jego piękne oczy. Poza tym w garniaku na czerwonym dywanie wyglądał jakby już był moim mężem (heheszky).
Minus One i Alter Ego.
No i ku mojemu zaskoczeniu w moich ulubieńcach znalazł się Azerbejżan i piękna Samra. Dlaczego ku mojemu zaskoczeniu? Bo kiedy pierwszy raz usłyszałam Miracle, wcale mi się to nie podobało. Dopiero, kiedy usłyszałam ją w półfinale piosenka przypadła mi do gustu. Teraz słucham jej na okrągło lub nucę sobie pod nosem szwendając się po domu ^^.
Co do organizacji tegorocznej Eurowizji muszę przyznać, że jest drugą, zaraz po Kopenhadze 2014, która mi się tak bardzo podobała. Petra Mede i Mans Zelmerlow okazali się idealnym wyborem na prowadzących. Była między nimi ta chemia, która dobrze wpłynęła na całość.
Szwecja, tak jak Dania w 2014 roku, podeszła do siebie z przymrużeniem oka, więc było wesoło i przyjemnie, do tego oświetlenie sceny... REWELKA. Hehe, miałam taki moment przy występie szwedzkiego reprezentanta, że bardzo chciałam, żeby znów wygrali. Wtedy zapewne znów zobaczylibyśmy wspaniałą Petre i być może jeszcze raz Mansa? Byłoby super ^^.
No, ale wypadałoby napisać kilka słów na temat naszego reprezentanta, Michała Szpaka. Chociaż nie miał na scenie totalnej rozpierduchy, nie wybuchały fajerwerki, a lasery nie zachowywały się jakby miały padaczkę, to Michał zmiótł wokalnie. Po raz pierwszy od wielu lat jestem naprawdę dumna z polskiego reprezentanta, bo właśnie przez tego naszego Michasia zostaliśmy docenieni przez telewidzów. Jury jak zwykle nas zostawiła na szarym końcu, ale telewidzowie nie zawiedli. Gdyby nie jury, Michał byłby na trzecim miejscu, co jest ogromnym sukcesem po latach porażek. W ogólnym zestawieniu znalazł się w pierwszej dziesiątce, co też jest dobrym wynikiem, ale złość na tych wszystkich "ekspertów" pozostaje.
Muszę przyznać, że tegoroczna zmiana w głosowaniu źle wpłynęła na pracę mojego serca, bo do samego końca nie wiadomo było kto wygra. Emocje były naprawdę silne, poza tym cieszę się, że nie ma już tej wędrówki przez kraje przy oddawaniu punktów, bo zawsze wkurzało mnie to przedłużanie ze strony tych, co przekazywali wyniki. Mimo wszystko uważam, że jury nie powinno głosować, bo było to ewidentnie głosowanie polityczne, a przecież to telewidzowie i ich głosy powinny być najważniejsze, prawda? Z resztą widać było zdecydowaną rozbieżność między głosowaniem jury a telewidzów.
Mam nadzieję, że z czasem EBU wywali tych popapranych "ekspertów" i zda się tylko na głosowanie telewidzów. Tak byłoby najlepiej.
No i mamy jeszcze zwyciężczynię tegorocznej Eurowizji, Jamalę i jej piosenkę "1944". Zapomniałam dodać jej w części poświęconej moim ulubieńcom, bo ona też w nich jest.
Wielu z Was uzna wygraną Jamali za polityczną wygraną, ale zostawiając to na boku, uważam, że ta piosenka jest naprawdę bardzo dobra. Osobiście nie nazwałabym jej polityczną piosenką, bardziej pasuje do niej określenie osobista. Emocje w głosie Jamali wielokrotnie sprawiały, że mi samej stawały szklanki w oczach, ale ja lubię dziwne utwory, więc pewnie dlatego ten również przypadł mi do gustu (poza tym cieszę się, że nie wygrała Rosja z tymi swoimi przesadzonymi efektami, choć Sergey sam w sobie jest naprawdę bardzo sympatycznym człowiekiem ).
Cóż, jako, że żyję tak naprawdę od Eurowizji do Eurowizji, to pozostaje mi czekać na następną z nadzieją, że Ukraina podoła organizacji.
Pozdrawiam!